— Jak myślisz, w jakim on wieku?...
— Kto? szepnęła Marta, otwierając szerzej, zmęczone sennością oczy.
— Jak można się pytać kto?... Wszak nie kto inny tylko ksiądz Faujas. Podług mnie musi mieć około czterdziestu a może ma nawet ze czterdzieści pięć lat. Tęgi chłop. Do czego to podobne, aby taki silny, jak dąb, mężczyzna nakładał na swój grzbiet sutanę! Czy nie piękniej by mu było w wojskowym mundurze! Ręczę, że wyglądałby wcale inaczej!
Na krótką chwilę zamilkł, Marta nie podtrzymywała rozmowy, pragnąc iść się położyć. Lecz milczzenie nie trwało długo. Mouret znów zaczął głośno rozważać z wielką powagą:
— Przyjechali pociągiem, przybywającym do Plassans o trzy kwadranse na siódmą wieczorem. Mieli więc zaledwie czas, by na chwilę wstąpić do księdza Bourette’a i zaraz zjawili się u nas... Ręczę, że nie jedli obiadu. To jasne jak słońce. A że nie jedli na mieście, pożegnawszy się z nami, ręczę także, boć przecież bylibyśmy słyszeli ich kroki na schodach i w sieni... więc nie wychodzili, pozostali u siebie na górze. Doprawdy, chciałbym wiedzieć, jak się też urządzili z jedzeniem?... bo nie przypuszczam, aby byli na czczo... musieli coś jeść...
Przed chwilą weszła do stołowego pokoju Róża, sprzątała powoli, chcąc się doczekać, by państwo Mouret ztąd wyszli, przedtem bowiem nie
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/40
Ta strona została skorygowana.