Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/406

Ta strona została skorygowana.

koju przeznaczonego na biuro, poszła korytarzem wprost do kaplicy. Ale przed drzwiami zastała siedzącą na krześle panią Faujas z pończochą w ręku. Z daleka spostrzegłszy ten rodzaj zapory, udała zamyśloną i poszła przez korytarz szybko, jak osoba mająca coś pilnego do spełnienia, z postanowieniem wpadnięcia do kaplicy raptownie. Wszakże wpierwej, nim zdążyła chwycić za klamkę, pani Faujas stanęła pomiędzy nią a drzwiami, odpychając ją z niepoślednią siłą jak na kobietę tak wiekową.
— Gdzież to pani chcesz iść? — spytała z chłopską rubasznością.
— Idę tam, gdzie potrzebuję — odpowiedziała pani Paloque, chwytając się za ramię, które ją zabolało po doznanem odepchnięciu. A po chwili dodała z twarzą nabrzmiałą od złości:
— Jak pani śmiesz zadawać mi pytania?... Jak pani śmiesz być tak rubaszną i napastniczą?... Proszę mnie puścić... Jestem opiekunką ochronki i mam prawo a nawet obowiązek wglądania tu wszędzie.
Pani Faujas stała oparta plecami o drzwi a poprawiwszy na nosie okulary, zaczęła najspokojniej w świecie dalej robić pończochę. Wreszcie rzekła stanowczo:
— Niech pani ztąd idzie... bo ja do tych drzwi nie dopuszczę.
— A to dla czego?...
— Bo nie chcę.