Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/407

Ta strona została skorygowana.

Widząc, że osnuty plan nie dojdzie do skutku, pani Paloque zatrzęsła się z gniewu i ciskając groźne spojrzenia, zaperzona, dysząca, wrzasnęła:
— Nie wiem, kto pani jesteś! Nie wiem, dla czego pani się tu wdarła! Mogłabym kazać panią aresztować... bo mnie pani uderzyłaś!... Muszą się dziać ładne rzeczy za temi drzwiami, kiedy tak są strzeżone!... Bo i cóż to za bezczelności nie pozwalać wchodzić do kaplicy osobom, należącym do zarządu ochronki! Czy pani nie wiesz, kto ja jestem? Proszę ztąd odejść, jeżeli pani nie chcesz, bym przywołała ludzi i kazała tę nieproszoną odźwierną wyrzucić na ulicę!
— A niech sobie pani woła, kogo się jej podoba. — odpowiedziała pani Faujas, spokojnie, bez gniewu ruszywszy ramionami. Powiedziałam, że nie puszczę, więc nie puszczę... zdaje mi się, że mówię jasno i wyraźnie. Zkądże ja mogę wiedzieć, czy naprawdę pani jest jedną z opiekunek ochronki?... A chociażby tak było, to rzeczy nie zmienia... Nikt nie wejdzie teraz do kaplicy... A dla czego?... To nikomu nic do tego.
Pani Paloque, tracąc wszelkie pomiarkowanie, wrzasnęła jeszcze głośniej niż poprzednio:
— Dobrze, nie będę się upierać dłużej, aby tam wejść... Ale teraz wiem, dla czego te drzwi są tak strzeżone... Tak, wiem... Pani jesteś matką księdza Faujas... Winszuję roli, jaką pani podejmujesz się odgrywać!... Nie chcę przeszkadzać... może pani spokojnie drzwi pilnować... nie chcę się