Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/408

Ta strona została przepisana.

kalać patrzeniem na obrzydliwości dokonywane po za temi drzwiami...
Pani Faujas odłożyła robotę na krzesło i spoglądając z po nad okularów na mówiącą, szykowała pięści, by ją zmusić do milczenia. Miała się już rzucić na przeciwniczkę, gdy we drzwiach kaplicy stanął ksiądz Faujas. Przybrany był w komżę i twarz miał surową.
— Matko — zapytał — co się tutaj dzieje?...
Pani Faujas spuściła głowę i cofnęła się jak pies ofuknięty przez swego pana.
— Witam panią — mówił dalej ksiądz, zwróciwszy się do pani Paloque. Czem mogę służyć?...
Pani sędzina zapanowała nad gniewem i z uśmiechem zjadliwie szyderczym rzekła:
— Ach to ksiądz proboszcz był w kaplicy! Gdyby mnie o tem uprzedzono, nie byłabym usiłowała tam wejść! Chciałam zobaczyć obrus na ołtarzu, który, o ile mi się zdaje, potrzebuje być mieniony. Pan wie, że jestem dobrą gospodynią i dbam, aby wszystko było w należytym porządku w naszej ochronce. Lecz mogę poczekać, nie chcę przeszkadzać panu w zajęciu w kaplicy... Wszak pan jesteś tutaj u siebie. Ta pani mogła mi powiedzieć, dla czego drzwi strzeże, byłabym uszanowała wydany jej rozkaz.
Pani Faujas coś gniewnie mruknęła, lecz syn uspokoił ją wymownem spojrzeniem.
— Proszę, niechaj pani wejdzie — rzekł spokojnie. — I ja z mojej strony nie chcę przeszka-