Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/42

Ta strona została przepisana.

zamieniliśmy na łóżko. Otóż pani Faujas rozłożyła serwetę na kołdrze a obok na poduszce leżała butelka z winem. Popijali wprost z butelki i za każdym razem, kładli ją znów bokiem, opierając szyjkę na poduszkach.
— Ale cóż jedli?
— Dobrze nie wiem, lecz zdaje mi się, że to musiał być kawałek pasztetu, który stara rozwinęła z jakiegoś dziennika. Mieli także jabłka, ale jakie! Boże zmiłuj się, małe, brzydkie, nic niewarte... państwoby takich jabłek nigdy nie jedli!
— Musieli z sobą rozmawiać?... Cóż oni mówili, tylko powtórz dokładnie...
— Kiedy proszę pana, oni z sobą wcale nie mówili. Stałam podedrzwiami przynajmniej kwadrans i nie słyszałam ani słowa... Ani stówka nie pisnęli... ani jednego słówka... Ale za to jedli, oj jedli, jakby od trzech dni nie nie mieli w ustach.
Martę gniewała ciekawość męża. Czuła całą niewłaściwość jego pytań. Wstała więc i, rozbudziwszy Dezyderyę, zabierała się do odejścia do swego pokoju. Nareszcie i Mouret powstał z krzesła, słuchał wszakże pilnie dalszego opowiadania Róży, która, będąc dewotką, mówiła teraz przyciszonym głosem:
— Biedny księżyna musiał być porządnie głodny! Matka podsuwała, mu coraz to świeże kawałki a on jadł i jadł. Spojrzałam na matkę a ta wpatrzona w syna, radowała się, sądząc z wyrazu jej twa-