prędko przywykłszy do usług oddawanych mu przez Martę i Różę. Nie zniżając się do składania im podziękowań, pozwalał kobietom, by mu dogadzały.
Mouret siedział przy stole naprzeciwko Marty. Nikt do niego się nie zwracał, nikt mu w niczem nie dogadzał. Patrzał zaniepokojony, jako dziecko, które się lęka, czy nie zapomną wydzielić mu jego porcyi. Wreszcie nadchodziła kolej i na niego dostawał resztki z półmiska i to w małej ilości, a Róża przestrzegała Martę, jeżeli ta wypadkowo położyła na talerz męża jakiś lepszy kawałek.
— Niech pani zostawi na jutro ten kawałek pan lubi obgryzać kostki, niech mu pani da łepek ot tak, to będzie w sam raz co potrzeba.
Mouret, milcząc, znosił upokarzające swe położenie i coraz bardziej czuł się w domu zbytecznym. Pani Faujas spoglądała na niego z ukosa, gdy dokrawał sobie zbyt często chleba. Nie śmiąc się ruszyć, spoglądał długo na butelkę, zanim się odważył nalać drugą szklankę wina. Pewnego razu omylił się i zaczął nalewać w swoją szklankę wino przeznaczone dla księdza. Zatrzymał się... powstrzymany przez Różę, która przez miesiąc lub dłużej jeszcze, wymawiała mu tę pomyłkę. Czasami Róża piekła jakie ciasto na deser, lub inny słodki przysmak, lecz podając go na stół wołała:
— Nie chcę, aby pan to kosztował! Nigdy mnie pan nie pochwalił za moje leguminy! Pamiętam
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/425
Ta strona została skorygowana.