Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/439

Ta strona została skorygowana.

jakiegoś rondla pożyczonego przez kucharkę i nieoddanego dotychczas. Jednakże nie śmiała szkodzić jej w przyjaźni z Martą, obawiając się skandalu, któryby mógł zaszkodzić ukochanemu przez nią synowi.
— Szkoda, że ty nie umiesz ciągnąć należytych korzyści ze swego położenia — mówiła czasami do syna. — Ale ja robię, co mogę, by ci się nie działa krzywda... tylko się nie lękaj... ja wszystko robię ostrożnie... nie tak jak twoja siostra... która odziera się z twojego dobra, zagarniając dla siebie, co jest najlepszego... gdyby nie ja... nie pozostawiłaby skrawki chleba dla ciebie...
Marta nie zdawała sobie sprawy z łupieztwa na jakie był dom wystawiony. Zdawało się jej tylko, że obecnie jest o wiele lepiej, weselej, że ci wszyscy ludzie napełniający sień, schody i korytarze kochają wszystko, co ona kochała. Czasami dziwiła się wrzawie rozlegającej się zewsząd. Dom jej był podobny do oberży. Dolatywały przyciszone sprzeczki, biegania po schodach, trzaskania drzwiami. Wszyscy żyli niby wspólnie, lecz zarazem każdy lokator stanowił oddzielne gospodarstwo a w kuchni płonął wciąż ogień i Róża znosiła pełne kosze jadła, jakby miała nie kilku, lecz kilkunastu stołowników. W sieni i na schodach bezustannie snuli się posłańcy z magazynów. Olimpia, chcąc mieć piękne, białe ręce, przestała się zajmować gospodarstwem i kazała sobie przynosić jedzenie z sąsiedniej restauracyi. Marta czu-