Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/44

Ta strona została przepisana.

jaki szelest. Obciął wiedzieć, jak długo ksiądz Faujas wyglądać będzie przez otwarte okno. Lecz sen go zwyciężył i Mouret chrapał już w najlepsze, gdy zgrzytnęła z cicha zasuwka, zamykającego się okna w pokoju na drugiem piętrze.
Ksiądz Faujas z rozkoszą stał w otwartem oknie, chłodząc pałające czoło i wpatrując się w ciemności nocy. Pozostał tak długo, rad iż nareszcie pozostał tylko sam z sobą, ze swemi myślami, które zwykle ciężką chmurą fałdowały mu oblicze. Czuł, iż domownicy tego domu, do którego wszedł po raz pierwszy przed kilku godzinami, śpią teraz wszyscy. Zdawało mu się, iż słyszy regularny oddech śpiących dzieci, łagodne tchnienie zacnej ich matki, oraz chrapanie ojca. Chłonął w siebie orzeźwiające powietrze nocy i podniósłszy głowę, osadzoną na atletycznym karku, chciał rozeznać wśród ciemności całość uśpionego miasta. Patrzał wyniośle i jakby ze wzgardą. Patrzał, lecz dostrzedz mógł niewiele, bo drzewa ogrodów zasłaniały mu horyzont czarną, zbitą masą gałęzi. Były to wyniosłe drzewa w ogrodzie podprefektury. Natomiast jabłonie i grusze w sadzie pana Rastoil rozstawione były z rzadka a powykręcane, wydłużone ich pędy zarysowywały się wyraźniej, oddzielnie. Po za niemi zaległo morze ciemności, nicość, z której żaden szmer nie dolatywał. Miasto, w tych spowiciach utulone, spało cichutko, jak dziecko w kolebce.
Ksiądz Faujas wyciągnął przed siebie potężne