Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/453

Ta strona została przepisana.

jest istną fraszką... Otóż wyobraź sobie, że mi odmówił! A nawet gdy byłem u niego temi dniami, to przez twoją matkę kazał mi powiedzieć, że jest bardzo zajęty i nie może się ze mną widzieć... To brzydko z jego strony!... I lękam się, że podobne postępowanie ze mną może bokiem mu wyleźć... W każdym razie nie przyniesie mu szczęścia.
Zamilkł i, zapatrzony w stronę pożądanego przez siebie pola, kiwał znacząco głową i kilkakrotnie powtórzył, chcąc, by Marta dobrze zapamiętała jego słowa:
— Tak, to mu nie przyniesie szczęścia!...
Zerwał się z miejsca i poszedł do domu po dwie szklanki, chcąc poczęstować panie winem, zachwalając przytem nadzwyczajnie jego zalety. Odkrył to wino w sąsiedniej wiosce, w Saint-Eutrope; pił, ciągnąc powoli i z rodzajem nabożeństwa. Marta zaledwie dotknęła ustami swojej szklanki, lecz natomiast Olimpia dolewała sobie ciągle, objąwszy butelkę w swoje posiadanie. Ulegając grzeczności wuja, Maria piła teraz wodę z sokiem, mówiąc że nie może pić wina, bo jest dla niej za mocne.
— A twój ksiądz?... Cóżeś z nim zrobiła, że go nie masz z sobą? — zapytał niespodziewanie wuj, patrząc bystro w oczy siostrzenicy.
Marta nieco zbladła i drgnęła, zaskoczona tem niespodziewanem pytaniem, on zaś mówił: