ślęczało przynajmniej miesiąc, by ładnie wyhaftować twoją cyfrę.
— Nie będę ich używał. Weź je, matko, dla siebie, to kobiece chustki. Przytem gdy wspomnę na ich pochodzenie, budzą we mnie najwyższą odrazę.
Marta była łagodna i uległa tylko wobec księdza Faujas. Z innymi stawała się kapryśną, kłótliwą, z każdym dniem gorszą. Róża mówiła, że nigdy ją taką nie znała. Zły humor Marty odczuwał zwłaszcza Mouret, którego ostatecznie znienawidziła. Naraz poczuła się z rodziny Rougonów i ożyła w niej uśpiona wzgarda dla bękarckiego rodu Macquartów. Przypomniała sobie, że mąż jej urodził się z kobiety tegoż nazwiska. Wyrzucała mu pochodzenie, nie chcąc wiedzieć, że od lat dziecinnych uważali się za blizkich krewnych. Ale obecnie Mouret był tylko dla niej człowiekiem, który złamał całe jej życie. Podczas długich pogadanek z panią Faujas lub z Olimpią, wyznawała im swą nienawiść względem męża, obwiniając go ze wzrastającą zawziętością.
— Powiedzieć, że ten człowiek trzymał mnie przez dwadzieścia lat w cuchnącym swoim sklepie, przykutą jak niewolnicę pomiędzy gąsiorami z oliwą i workami migdałów. Nigdy nie zaznałam żadnej rozywki, nigdy nie dostałam od niego żadnego podarku... Teraz, pozbawił mnie moich dzieci... Może sam ucieknie z domu, by ludziom rozpowiadać, że nie mógł ze mną wytrzymać! Na
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/466
Ta strona została skorygowana.