Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/482

Ta strona została przepisana.

żywy, wypluwszy olbrzymiego, czarnego szczura, który znikał bez śladu, chociaż drzwi i okna były pozamykane a w ścianach nie było najmniejszej szpary. Wędliniarz zaprzeczał możliwości czegoś podobnego, mówiąc z powagą, że Mouret jest tylko pokąsany przez psa, dotkniętego wścieklizną.
Wszystkie te wieści podawane były w wątpliwość przez osoby, należące do lepszego towarzystwa w Plassans. Drobni przemysłowcy i kapitaliści gromadzący się w popołudniowych godzinach w alei Sauvaire, śmieli się, siedząc rzędem na ławkach i wygrzewając plecy na majowem słońcu.
— Nigdy temu nie uwierzę, by Mouret bił swoją zonę — rzekł kupiec, handlujący migdałami. — Prędzej można przypuszczać, że ona go bije... Wszak uważaliście panowie, jaką on ma minę wystraszony A teraz nawet nie śmie z domu się ruszyć!
— Różnie można o tem sądzić — odezwał się były kapitan utrzymujący się z emerytury. — W moim pułku mieliśmy oficera, którego żona biła z lada powodu. Po kilka razy dziennie policzkowała go od lat dziewięciu. Otóż któregoś dnia, zamiast go spoliczkować, kopnęła go nogą, wpadł w taką złość, że o mało co nie udusił żony. Kto to wie?... A może nasz przyjaciel Mouret także nie lubi być kopanym?...
— Najmniej musi on lubić księży, zwłaszcza zamieszkujących pod tym samym co on dachem — zauważył jakiś głos, po czem wszyscy ci panowie zaczęli się śmiać nad trafnością tego spostrzeżenia