Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/487

Ta strona została przepisana.

Słowa te padły jak grom, wszyscy drgnęli i spojrzeli po sobie. Trouche zaczął objaśniać swoje twierdzenie.
— Może nie jest on jeszcze zupełnym waryatem, ale choroba wzmaga się u niego szybko. Proszę uważać na wyraz jego oczów... zmienił się nie do poznania. Ja osobiście bardzo jestem o niego niespokojny, bo w Besançon znałem pewnego człowieka, u którego pomięszanie zmysłów objawiło się zupełnie tak samo... otóż ów człowiek miał córkę, którą niezmiernie kochał, lecz w napadzie obłędu zamordował ją w nocy... zupełnie spokojnie zamordował, nie wiedząc, co czyni.
— O ja oddawna zauważyłam, że pan ma tęgiego ćwieka w głowie — szepnęła Róża. — Tylko nie mówiłam ze względu na panią... bo by się na mnie gniewała...
— Ach, jakie to wszystko jest okropne! — zawołała pani Rougon. — Tak, rzeczywiście jest on bardzo zmieniony od jakiegoś czasu... ma nieprzytomny wyraz twarzy... Prawdę powiedziawszy, zawsze grzeszył brakiem inteligencyi... trudno było z nim się porozumieć i słyszeć trzeźwe zdanie... Ach, ty moja najdroższa biedaczko, ile musiałaś wycierpieć! Proszę, błagam cię, byś mi się z wszystkiego zwierzyła! To ci ulży... Już teraz wiem treść rzeczy... Ty mi opowiesz szczegóły! Pamiętaj także, byś mi natychmiast opowiedziała, gdy się twój mąż dopuści pierwszej niedorzeczności... bez wahania, przybiegnij wtedy do mnie... nie na-