Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/508

Ta strona została skorygowana.

nie dobrze jak ja pewnego margrabiego, którego nazwiska nie chcę wymienić...
— Tak, tak, wiem o kim doktór chcesz mówić — przerwał pan de Bourdeu. — Znałem go wybornie. Bywał u mnie często na obiedzie, gdy byłem prefektem. Objawy jego obłędu były powszechnie znane.
— Cóż to takiego?... Czy nie można wiedzieć? — zapytała pani de Condamin, widząc, że doktór i były prefekt zamilkli.
— Jest to rzecz dość trudna do opowiedzenia! — zawołał pan de Bourdeu, głośno się śmiejąc. — Margrabia był człowiekiem dość ograniczonym, wszakże całemi dniami zamykał się w swojej kancelaryi, utrzymując, że jest niezmiernie zajęty pisaniem dzieła treści ekonomiczno-politycznej. Dopiero po upływie dziesięciu lat odkryto, że od rana do wieczora zajmował się wyłącznie robieniem gałek... i to gałek równej wielkości.
— A przytem z czego!... — dokończył doktór głosem tak poważnym, że nikt się nie roześmiał i panie nie potrzebowały się zarumienić.
Ksiądz Bourette, słuchając tych opowiadań, bawił się jak dziecko, wsłuchujące się w bajki pełne cudownych wydarzeń. Teraz i on zapragnął opowiedzieć coś zajmującego.
— Miałem kiedyś bardzo dziwną penitenkę — rzekł nieco zarumieniony. — Miała pasyę zabijania much. Skoro tylko dostrzegła którą, natychmiast rzucała się ku niej, by ją łapać. Wszystkie te