Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/512

Ta strona została skorygowana.

— Cóż ci to szkodzi, że oni wszyscy chcą uważać pana Mouret za waryata?...
— Mnie to nic a nic nie obchodzi — powiedział, patrząc na nią z pewnem zadziwieniem.
— A więc proszę cię, mój drogi, żebyś nie przeczył, gdy wszyscy mówią, że on jest waryatem. Najpierw pozwól sobie zwrócić uwagę, że jesteś wtedy wręcz przeciwnego zdania ze mną, to jest z twoją żoną, a wiesz, że taka sprzeczność poglądów stawała się już nieraz przyczyną różnych nieprzyjemności dla ciebie... Bądź więc na tyle dowcipny w Plassans, byś się wyrzekł... za dowcipnego uchodzić...
Pan de Condamin uśmiechnął się i rzekł z wyszukaną galanteryą:
— Masz racyę, tak jak zawsze. Lecz bądź przekonana, że nie zapominam naszego układu... oddałem się najzupełniej w ładne twoje rączki... kieruj więc moim losem jak uznasz za najwłaściwsze. Za chwilę pojadę konno aż do Saint-Eutrope, muszę tam obejrzeć świeże poręby. Wrócę zapewne późno... nie czekaj więc mnie z obiadem.
Wkrótce dosiadł konia i odjechał, machinalnie gryząc cygaro.
Pani de Condamin wybornie wiedziała, co sądzić o dłuższych konnych wycieczkach męża. Obecnie w Saint-Eutrope wynalazł sobie wiejską dziewczynę, przypadającą mu do gustu. Okazywała się nadzwyczaj pobłażliwą na te jego zachcianki a nawet dwukrotnie wyratowała go od bardzo nieprzyjemnych następstw. Co zaś do niego, był on spo-