Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/536

Ta strona została skorygowana.

dem niechętnych. Nie chciałbym wszakże, abyś z nim wchodził w stosunki przyjacielskie. Jest to osobiste moje przeczucie...
— Dla czego... czyż on źle skończy? — zapytał rozciekawiony ksiądz Surin.
— O, nie zaraz... Obecnie zaczyna on dopiero swój pochód tryumfalny. Lecz widzisz, moje dzieko, ja mam pewne doświadczenie, otóż mnie się niepodoba wyraz jego twarzy. Mam przekonanie, że ten człowiek skończy swój żywot tragicznie. Ale moje dziecko pamiętajże, iż ci to mówię w zaufaniu... nie wspominaj o tem nikomu. Ja chciałbym trzymać się zdaleka od wszystkich intryg i najwyżej cenię mój osobisty spokój.
Ksiądz Surin znów wziął książkę do ręki i chciał rozpocząć przerwane czytanie, gdy oznajmiono przybycie księdza Faujas. Biskup powstał na powitanie i, ściskając go za obiedwie ręce, rzekł do swego sekretarza:
— Moje dziecko, zostaw nas samych.
Gdy ksiądz Sarin wyszedł z pokoju, biskup zaczął opowiadać wrażenia z podróży. Siostrę swą zastał znacznie zdrowszą. Widział mnóstwo dawnych znajomych i przyjaciół.
— A cóż minister? — spytał ksiądz Faujas, patrząc bystro w oczy biskupa.
— Byłem i u niego — odpowiedział nieco zarumieniony. — Mówił mi wiele dobrego o tobie, kochany proboszczu.