Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/539

Ta strona została skorygowana.

— Cóż słychać o księdzu Fenil?...Czy nie lękasz się, mój drogi, by nie zaczął ci bruździć?
Ksiądz Faujas ruszył ramionami.
— Nie boję się. Nie o nim teraz nie słychać. Przyczaił się i siedzi cicho w swoim kącie.
— Właśnie to mnie zaczyna niepokoić. Znam go, więc się lękam, czy nam nie szkodzi pokryjomu. Nie uwierzysz, ile jest w nim zawiści! Bardzo być może, iż, cię uznał za silniejszego na drodze politycznej i pogodził się z tem faktem, lecz z pewnością zechce się mścić jako człowiek. On się śledzi i nie spuszcza z oka. Jestem o tem najzupełniej przekonany.
— Mniejsza o to! — zawołał ksiądz Faujas, pokazując zdrowe i białe zęby. — Przecież żywcem mnie nie połknie...
Ostatnie to zdanie usłyszał ksiądz Surin. który, zastukawszy, wsunął głowę do pokoju. A gdy proboszcz, pożegnawszy się z biskupem, odszedł sekretarz szepnął wesoło:
— Najlepiej byłoby, żeby się wzajemnie zjedli, tak jak w twej bajce dwa lisy, z których tylko pozostały ogony.
W miarę zbliżania się wyborów, Plassans zwykle obojętne wobec spraw dotyczących polityki, zaczęło się ożywiać. Zdawało się, że jakieś utajone siły tchnęły rodzaj gorączki na spokojne miasto. Margrabia de Lagrifoul zjechał ze wsi i zamieszkał u krewnych, posiadających jeden z najpiękniejszych pałacyków w dzielnicy św. Marka. Spacerował po głównych ulicach i alejach, chcąc, by go