Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/561

Ta strona została skorygowana.

— Rząd chce nas ukarać, nie stawiając swego kandydata — mówili biegli politycy miejscowi. — Lecz pokażemy, iż umiemy sami wynaleźć odpowiedniego dla nas człowieka! Wykażemy tym sposobem, że nasze miasto nie potrzebuje niańki i dość posiada rozumu, by się rządzić ku największemu dobru ogółu.
Zaczęto robić przypuszczenia, kim mógł być ów czwarty, tajemnicą otoczony kandydat? W przeciągu tygodnia ze dwadzieścia nazwisk wysunięto naprzód, lecz nikt nie wierzył, by którekolwiek było właściwe. Gorączkowy niepokój wzrastał, miasto tylko o tem obecnie mówiło. Pani Rougon zniecierpliwiona tem położeniem i niewtajemniczona w szczegóły planu, zawezwała księdza Faujas i poczęła przed nim wyrzekać na podprefekta. Już raz źle poprowadził wybory, czyż znów po raz drugi skompromituje rząd swoją niedołężną ospałością?... Dla czego nie przygotował oficyalnej kandydatury?
— Niech się pani uspokoi — rzekł proboszcz z uśmiechem. — Pan Pequer des Saulaies zachowuje się bardzo przykładnie, bo jest mi posłuszny, najzupełniej posłuszny. Ręczyć pani mogę, że odniesiemy zwycięztwo, wszystko jest obmyślone, gotowe.
— Jakto gotowe... więc macie swojego kandydata?...
Opowiedział jej teraz wszystko. Pochwaliła go, znajdując, że nie można było lepiej obstawić