Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/562

Ta strona została skorygowana.

pozycji. Lecz nazwisko kandydata bardzo ją zadziwiło.
— Więc to jego naprzód wysuwacie? — rzekła. — Wyznaję, że się tego niespodziewałam, a tem mniej nie spodziewają się tego inni.
— Właśnie tego pragnąłem — rzekł ksiądz z uśmiechem zadowolenia. — Nazwisko wypowiedziane zostanie dopiero w ostatniej chwili, a w ten sposób zaskoczeni wyborcy, rzucą się nać jak na ponętną nowość.
Ksiądz Faujas, chcąc załagodzić okazany brak zaufania, rzekł tonem człowieka, znającego swoją siłę, lecz pragnącego nie zrażać tych, którzy mu okazali życzliwość w ciężkich do przeżycia chwilach:
— Ja bardzo wiele pani zawdzięczam... pani mnie powstrzymałaś od popełnienia niejednego błędu. Miałem przed sobą cel wyraźnie wytknięty i do niego wprost dążąc, byłbym mógł wszystko zgubić, zaplątawszy się w sieci drobnych intryg, które snuto na mojej drodze... Lecz teraz, dzięki Bogu, wszystkie te marne zabiegi są już przebyte... mogę postępować śmiało i niczego się nie obawiać... Co do wyboru, jaki uczyniłem, jest on dobry. Niech pani będzie o to najzupełniej spokojna. Od czasu mego przyjazdu do Plassans upatrywałem człowieka i tego jednego tylko znalazłem. Jest on zręczny, łatwy, umiejący się stosować, a zarazem inteligentny i czynny. Wszak dotychczas z nikim się nie kłócił, nikomu się nie