Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/574

Ta strona została przepisana.

Róża przeprowadziła go przez sień i, stanąwszy przy schodach, rzekła:
— Księże proboszczu, dobrodzieju, proszę się na mnie nie gniewać. Ale cóż ja na to poradzę, kiedy pani mnie nie słucha. Teraz, doprawdy nie wiem, co się jej stało, lecz godziny na miejscu nie może wysiedzieć. Ciągle chodzi, rusza się, męczy, chociaż nic niby nie robi, chodzi zasapana jakby nie wiem, ile się napracowała. A czasami wytrzymać z nią nie mogę... stoi mi wciąż nad karkiem i drepcze tuż przy mnie, tylko mi przeszkadza przy robocie... Ale gdy się dobrze w ten sposób zmorduje, to jeszcze gorzej... pada jak nieżywa, byle na jakie krzesło i nic ją wtedy z miejsca nie ruszy. Patrzy przed siebie jak osowiała... wyprawia miny twarzą, możnaby myśleć, że się boi czegoś strasznego i że to widzi... A co do dzisiaj to przysięgam na zbawienie duszy, żem ją prosiła przynajmniej dziesięć razy, aby poszła na górę i położyła się do łóżka... Mówiłam jej, że ksiądz dobrodziej wróci i znów będzie się na nią gniewał. Ale nic nie pomogły moje prośby i straszenia... siedziała jak skamieniała... i nawet nie wiem, czy wie, że do niej mówiłam.
Ksiądz słuchał i wsparty o poręcz schodów, szedł na górę powoli, nic nie odpowiadając. Stanąwszy na drugiem piętrze, już wyciągnął rękę, by uderzyć w drzwi państwa Trouche i przywieźć ich do spokojniejszego zachowywania się podczas nocy, gdy nagle śpiewy ucichły, może domyślono się jego na-