Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/594

Ta strona została przepisana.

kapelusz nosił zrudziały od słońca i deszczu a pończochy były zapylone i pełne plam od przyschniętego błota. Gdy ktoś z bliższego otoczenia zrobił ma nieśmiałą uwagę, że czas byłoby zmienić łataną sutanę, odpowiadał:
— Jeszcze się trzyma... jeszcze może służyć.
Zdawał się pysznić zaniedbaniem swego ubioru, lecz nie była to z jego strony czcza przechwałka lecz radość, iż może zadowolnić rzeczywiste swe upodobania. Pewien siebie i zdobytej powagi nad miastem, stał się szorstkim w obejściu, zaniedbanym w ruchach i odzieniu a mimo to tryumfujący, wielbiony, samowładnie ludźmi temi rządzący.
Rażąca woń potu i brudu unosiła się dokoła niego. Wytworna pani de Condamin, przybrawszy macierzyńską minkę, chciała mu dać nauczką, mówiąc:
— Czy pan wiesz, że wszystkie te panie są zgorszone i gotowe zacząć nienawidzieć pana? Zarzucają one swojemu kochanemu proboszczowi zbyt wyraźne zaniedbanie się w stroju... Dawniej, zdawało się, że pan stąpasz wśród obłoku kościelnych kadzideł mile odurzających nas wszystkie...
Twarz jego przybrała wyraz zdziwienia. Zdawało mu się, że w niczem się nie zmienił. A ładna Oktawia dalej perorowała z łagodnym, przyjacielskim uśmiechem:
— Drogi proboszczu, pozwól, bym ci wszystko powiedziała, co mi leży na sercu... Otóż źle robisz,