się odemnie! Radź mi i prowadź ku obiecanej szczęśliwości!...
— Trzeba się modlić, tylko modlitwa może dać zbawienie — rzekł ksiądz poważnie.
— Modliłam się, modliłam się całemi godzinami, ukrywszy twarz w dłonie i rozpamiętując każde słowo miłości, tarzając się w prochu przy każdem westchnieniu, lecz to nie przyniosło mi ulgi, nie dało pocieszenia, Bóg nie chce zstąpić do zbolałego serca mojego!
— Za mało się modliłaś. Trzeba modłami przebłagać Boga, a wtedy zmiłuje się nad tobą i ogarnie cię łaską dającą zbawienie.
Spojrzała na niego z bezgraniczną rozpaczą.
— Więc tylko od modlitwy czekać mam ukojonia? Ty, ojcze, nic innego nie możesz dla mnie uczynić?
— Nie, nic — rzekł z brutalną szorstkością.
Wzniosła w górę ręce, załamała je i chciała się rzucić na niego w napadzie szalonego gniewu. Lecz pohamowała się i z dziką rozpaczą milczała przez chwilę, a potem wybuchła wyrzutami:
— Niema nieba, albo jest ono zamknięte, nieprzystępne dla nas śmiertelnych! Objawiłeś mi jego istnienie i doprowadziłeś przed jego bramy, lecz one są zawarte i nie otworzą się przedemną... Dlaczego stanąłeś na mojej drodze?... Dlaczego mówiłeś mi o niebie?... Żyłam spokojnie i nigdy się o niebo nietroszczyłam przed twojem przybyciem. By-
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/609
Ta strona została skorygowana.