Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/616

Ta strona została przepisana.

i czekał obojętnie na koniec ataku. Krztusząc się, znów zaczęła mówić:
— Wiesz teraz całą prawdę... Jestem nikczemna... lecz grzech ten popełniłam dla ciebie. Zapomnę, będę szczęśliwą, nie wspomnę o tem nigdy, jeżeli zwrócisz się ku mnie, jeżeli zechcesz dotrzymać danej mi obietnicy szczęścia, radości, jeżeli boski raj uniesienia dzielić ze mną zechcesz! Powróć mi życie, daj mi życie, dając mi siebie! Obiecałeś mi szczęśliwość, dotrzymaj!
— Kłamiesz! — rzekł ksiądz zwolna i dobitnie. — O niczem nie wiem i nie chcę wiedzieć. Nie wiedziałem, żeś popełniła tę zbrodnię.
Złożyła znów ręce i patrzała na niego wzrokiem przerażonym. Po chwili wpadła w nowe uniesienie i, tracąc wątek myśli, rzekła z czułością.
— Owidzie! Kocham ciebie, czyż ty nie wiesz, jak niezmiernie cię kocham! Kocham od chwili, gdy cię ujrzałam po raz pierwszy! Nie wyznawałam ci tego, bo widziałam, że moja miłość cię drażni. Czułam, że odgadujesz, co się z sercem mojem stało. Miałam nadzieję, że nadejdzie wreszcie dzień mój i że żyć będziemy szczęśliwi, połączeni w boskiem uczuciu miłości... Więc opróżniłam dom, by wypełnił się miłością naszą. Wszak proch przed tobą zmiatałam, pełzając na kolanach przed tobą! Czyż nie ulitujesz się nademną?... Po cóż mi dozwoliłeś rozstać się ze wszystkiem, co stanowiło życie moje, jeżeli nie chciałeś mi zastąpić wszystkiego?... Pozwoliłeś, bym usu-