Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/618

Ta strona została skorygowana.

knięte, bo wszystkie śmieciem i hańba trącicie! Wy nieczyste, wy na zawsze przeklęte!
— Kocham cię! — szeptała Marta. Kocham cię, Owidzie! Kocham... ulituj się nademną!
— Milcz. Zbyt pobłażliwy byłem dla twej ułomności! Milcz i nie kalaj mnie wypowiadaniem twych żądz nikczemnych! Precz odemnie, pokuso szatańska! Odejdź ztąd, bym bić cię nie zaczął dla wypędzenia dyabła, który cię opętał!
Osunęła się wzdłuż ściany, o którą była oparta i drżała z przerażenia, widząc zaciskające się jego pięści, któremi jej groził. Dyszała ciężko, włosy w nieładzie opadły jej na ramiona a siwy kosmyk starganych pukli spuścił się aż na oczy. Odgarnęła machinalnie włosy i rozglądać się poczęła po pustym pokoju, chcąc dojrzeć jakikolwiek ratunek. Oczy jej padły na czarny wielki krzyż, widniejący na ścianie. Wyciągnęła ku niemu ręce z błagalną prośbą.
— Nie wzywaj pomocy tego krzyża! — krzyknął z uniesieniem. — Chrystus żył w czystości i to mu dało siłę umrzeć bez szemrania!
Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła pani Faujas, niosąc wielki kosz z zakupionemi na mieście sprawunkami. Widząc gniew swego syna, postawiła czemprędzej kosz na ziemi i, podbiegłszy do księdza, zaczęła pieszczotliwie głaskać jego rękę, mówiąc:
— Owidzie, drogie moje dziecko, uspokój się!