Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/64

Ta strona została przepisana.

mywałam chwilami, by tchu złapać, to ona zaraz na mnie patrzała, jakby chciała powiedzieć, że uważa i że mogę dalej mówić... To też sama nie wiem, ile czasu tak rozmawiałyśmy z sobą, stojąc tuż jedna przy drugiej, wsparte plecami o ścianę domu. Gdyby kto był na nas wtedy spojrzał, to byłby na pewno myślał, że my znajome od dawien dawna, i że to już taki obyczaj pomiędzy nami, aby wieczory razem spędzać na wspólnej pogawędce. Oj tak, wyglądałyśmy jak dwie dobre przyjaciółki, niktby nie przypuszczał, że to po raz pierwszy...
Mouret nie mógł już dłużej wytrzymać. Ogarnęła go złość, więc zawołał z niecierpliwością:
— Jakto, więc to wszystko?... Paplałaś z nią przez niewiedzieć ile godzin i nie postarałaś się o to, by i ona tobie coś powiedziała?
— Ale za przeproszeniem pana, zaraz powiem, co ona powiedziała. Gdy już noc dobrze zapadła, pani Faujas rzekła bardzo grzecznie: „Zaczyna być chłodno, dobranoc“. I wziąwszy swój kubełek, który postawiła na ziemi, poszła na górę.
— Toś głupia! Wiesz, moja Różo, iż nie myślałem, byś mogła być głupią do tego stopnia! To stara z ciebie zadrwiła! Ależ narobiłaś im uciechy, dowiedzieli się od ciebie wszystkiego co chcieli o nas wiedzieć, nie rzekłszy słowa o sobie! Wierzaj mi, moja kochana, że jesteś niepospolicie i potężnie głupia! Zapamiętaj to sobie!