Któż zabił tę kochaną roślinność?... Kto ściął tutaj wszystko, nawet fiołki, któremi obsadził cały spadek tarasu? Głuchy bunt zawrzał w nim na widok tego zniszczenia.
— Marto, Marto, gdzie jesteś? — zawołał znowu.
Poszedł jej szukać w cieplarni, na prawo od tarasu. Wnętrze cieplarni było całe napełnione powyrywanemi bukszpanami. Suche były i sztywne, jak szkielety. Pomiędzy w wiązki poskładanym bukszpanem, sterczały powyrywane z korzeniami owocowe drzewa, żałośnie wyciągając ramiona zeschłych gałęzi. W kącie, od sufitu, spuszczała się zawieszona klatka, w której Dyoniza chowała kiedyś ptaszki. Drzwiczki klatki były otworzone, a połamane druty jeżyły się po bokach. Cofnął się, jak człowiek, który wypadkowo otworzył grobowiec. Mrucząc coś żałośnie, dysząc z gniewu, wszedł na taras i zaczął próbować otworzyć drzwi, lub które z okien. Były zamknięte. Macał mury, chcąc znaleźć szparę, by dostać się wewnątrz domu. Napotkał płaski otwór po nad ziemią. Było to okno od piwnicy. Wyciągnął się, zatrzymał oddech, by się uczynić szczuplejszym i wpełznął tamtędy, ze zręcznością kota, chwytając się muru, wpijając paznogcie w nierówności ściany. Nareszcie był w domu.
Piwnica zamykała się tylko na klamkę. Wyszedł więc do sieni i wśród ciemności, trzymając się ściany, dostał się do kuchni. Zapałki leżały tu zwykle
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/650
Ta strona została skorygowana.