na półce po lewej stronie. Sięgnął ręką i przy ogniu zapałki poszukał lampki, nic nie zrzuciwszy. Rozejrzał się teraz dokoła. Musiano dziś podejmować licznych biesiadników. Kuchnia była zawalona talerzami, półmiskami, pełno było niezwykłych nakryć stołowych, kieliszków i szklanek. Rondle stały w nieładzie na stołach, stołkach, podłodze i na blasze, były jeszcze ciepłe, a maszynka od kawy syczała na palącej się jeszcze fajerce, zapadłszy do połowy w węgle. Przekrzywiona, naprzód osunięta, przypominała postać pijaka. Mouret poprawił ogień haczykiem, maszynkę postawił prosto i zaczął porządkować rondle. Wąchał je, chcąc rozpoznać, jakie gotowano w nich potrawy, wąchał również kieliszki i szklanki, przeliczał talerze i półmiski, mrucząc na marnotrawstwo. Nie była to dawna, skromna i czysta jego kuchnia. Ileż jedzenia tu dziś zakupiono! jaki niedozór i rozpusta wkradły się do jego domu! Gniewny był. Lecz nowa fala myśli ogarnęła go raptownie. Wziął lampę i, wyszedłszy do sieni zaczął wołać stłumionym głosem:
— Marto, Marto, odezwij się! Gdzie oni cię schowali... gdzie zamknęli?... Trzeba ztąd uciekać! Uciekajmy natychmiast!
Zaczął jej szukać w stołowym pokoju. Obie wielkie szafy stojące po bokach pieca, były na rozcież otwarte. Na jednej z półek, wielki worek z szarego papieru leżał bokiem i kawałki cukru wysypały się z niego aż na podłogę. Wyżej nieco stały butelki z koniakiem odkorkowane, lub szmatami
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/651
Ta strona została skorygowana.