duszcze leżał czarny, wielki kapelusz księdza. W tym półcieniu, wyglądał jak kobieca głowa owinięta rozpuszczonemi włosami. Była to zapewne Marta. Przecież małżonkowie Trouche mówili, że sypia razem z księdzem. Lecz oko jego zaczęło przywykać do ciemności. Widział, że łóżko nie jest przygotowane do nocnego spoczynku. Było ono obciągnięte białą kołdrą, wiało od niego jakieś grobowe zimno, wyglądało jak sarkofag, wykuty z kamienia. Ksiądz Faujas musiał posłyszeć jakiś szelest, bo odwrócił głowę i spojrzał w stronę drzwi. Gdy Mouret ujrzał poważne, surowe, oblicze księdza, oczy mu zapałały, piana zaczęła mu ściekać końcem ust i ledwie powstrzymał wycie. Zawrócił odedrzwi i lekko, zwinnie, zawsze na czworakach, spuścił się na dół i cwałując po korytarzu, powtarzał półgłosem:
— Marto, Marto, Marto!
Obiegł dolne pokoje i znów pogalopował jak raniony zwierz na górę, na drugie piętro. Wsunął się do pokoju Róży, lecz zastał tu pustkę. W mieszkaniu państwa Trouche, zatrzymał się przed masą nagromadzonych mebli, ostrożnie zwęszywszy wszystko, zajrzał do dawnego dziecinnego pokoju. Ręka jego natrafiła na trzewik, leżący na podłodze. Podniósł go i poznał przydeptany pantofel Dyonizy. Rozpłakał się, lecz instynkt go ostrzegał, że należy się zachowywać cicho. Zbiegi ze schodów na dół, po chwili był z powrotem aa górze. Prześlizgiwał
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/659
Ta strona została skorygowana.