Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/670

Ta strona została skorygowana.

złością kamionki z gorącą wodą, mszcząc się na wszystkiem, czego tylko dotknęła.
— Sama sobie winna, że teraz umiera — gderała półgłosem. — Człowiek zdrowy na umyśle nie byłby w stanie urządzać takich historyj jak pani urządzała od jakiegoś czasu... A to, co zrobiła dzisiaj, przechodzi już wszelkie wyobrażenie. Pocóż się jej zachciało jechać do Tulettes i widzieć się z panem?... Czyż to nie było oczywiste biegnięcie na śmierć?... A któż pokutuje za to co zrobiła?... Chyba nie ona, kiedy już o niczem nie wie, tylko my wszyscy. Cały dom matki przewróciła do góry nogami i to wśród nocy... a teraz, zamiast spać, wszyscy muszą latać około niej i płakać z jej powodu... Nie, nie, stanowczo nie pójdę po Sergiusza, nie warto, by mi niebożątko budzono, przerażano...
Pomimo tych zarzekań się Róży, wysłano ją do seminaryum po Sergiusza. Doktór Porquier rozsiadł się wygodnie w fotelu przed sutym ogniem, płonącym na kominku i, przymknąwszy oczy, pocieszał panią Rougou. Marta zaczęła ciężej oddychać i śmiertelne charczenie dolatywało coraz wyraźniej od strony jej łóżka.
Macquart, którego tu nie było przynajmniej od dwóch godzin, wszedł na palcach, zwolna i ostrożnie drzwi uchyliwszy.
— Zkąd wracasz? — zapytała go pośpiesznie Felicya, odprowadziwszy w najodleglejszy kąt pokoju.