Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/673

Ta strona została przepisana.

Był widocznie mocno niezadowolony, że państwo Rougon przestali iść ręka w rękę z księdzem Faujas. Bębnił palcami po szybie, nie spuszczając oczu z ciemnego nieba. Wtem odbiła się łuna wśród czarnej nocy.
— Co to takiego? — spytała Felicya.
Roztworzył okno i patrzał.
— Musiał wybuchnąć gdzieś pożar — szepnął spokojnie. — Sądząc z łuny, można przypuszczać, że się pali po drugiej stronie podprefektury.
Na placu przed oknami powstał ruch. Ludzie zbiegali się ze wszystkich ulic, a do pokoju wpadł służący, mówiąc, że pali się dom państwa Mouret. Opowiadał zdyszanym głosem, że widziano zięcia pani, tego, którego trzeba było zamknąć w domu zdrowia, jak biegał po swoim ogrodzie z płonącą głownią. Felicya zamyśliła się na chwilę, wreszcie podniosła oczy na stojącego przed nią Macquarta. Teraz zrozumiała już wszystko.
— Dlaczego to uczyniłeś? — rzekła przyciszonym głosem. — Przecież nam przyrzekłeś żyć spokojnie w dworka, który kupiliśmy dla ciebie. Masz zaspokojone wszystkie potrzeby swoje, myślałam żeś się ustatkował. Mógłbyś się wstydzić swego zaprzedawania się obcym ludziom... Ileż ci dał ksiądz Fenil za wypuszczenie mego zięcia z domu waryatów?...
Macquart zaczął się gniewać, lecz nakazała mu milczenie. Zdawało się, że nie tyle się oburza popeł-