Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/674

Ta strona została przepisana.

nieniem zbrodni, jak mogącemi ztąd wyniknąć następstwami.
— Urośnie z tego potworny skandal — szeptała dalej Felicya. — Czyś potrzebował pieniędzy?... Trzeba było nas poprosić, a nie uciekać się do kieszeni obcych ludzi... Czyśmy ci kiedy odmówili pieniędzy? Jutro muszę z tobą koniecznie pomówić, opowiesz mi warunki kupna owego pola, na które masz taką ochotę... Postaram się ukryć twój dzisiejszy postępek przed moim mężem... byłby to dla niego cios śmiertelny. Zamartwiłby się twoim brakiem przezorności...
Macquart nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Zaczął się zarazem wypierać, mówiąc, że o niczem nie wiedział, przysięgał, że nie wziął udziału w intrydze, o którą go posądzała. Ciekawością powodowany, nie odchodził od okna i patrzał na zwiększającą się łunę. Doktór Porquier zeszedł już przed chwilą na plac podpretektury. Macquart, nie mogąc dłużej wytrzymać, poszedł w ślad za nim, mówiąc:
— Pójdę zobaczyć...
Wieść o pożarze spadła na miasto z podprefektury, pan Pequeur des Saulai s był bowiem pierwszym z mieszkańców Plassans, który zobaczył wznoszącą się łunę. Tego wieczoru było przyjęci w pałacu podprefektury. Pożegnawszy się i gośćmi pan Pequeur des Saulaies zaczął się rozbierać w swoim pokoju, gdy dostrzegł na suficie dziwny, czerwony odblask. Zbliżył się do okna i zdziwił