cych łańcuch, łamali się bowiem w szyku, napierani z tyłu przez ulicznych widzów z przedmieścia. Z wieży kościoła św. Satrnina ozwał się głos dzwonu, rzucając alarm na całe miasto. Dolatywała gdzieś zdala pobudka, bębniona przez drugi bęben. Wreszcie nadjechała pompa, sycząc, dysząc, dzwoniąc i bucząc, z trzaskiem potrząsanego żelaztwa. Tłum się rozstępował przed końmi, chroniąc się na chodniki i przyciskając do murów. Po za pompą biegło piętnastu zdyszanych strażaków miasta Plassans. Pomimo energicznej działalności pana Péqueur des Saulaies, minął kwandrans czasu, zanim zdołano dojść do ładu z maszyneryą nowej, nieznanej strażakom pompy.
— Wałek się nie porusza! — wrzasnął kapitan strażaków do prefekta, który utrzymywał, że śruby nie są dość rozluźnione.
Gdy nareszcie wzniósł się w górę strumień wody, tłum zawrzał zadowoleniem, jakby już wszystko zostało uratowane. Dom płonął teraz jak pochodnia, palił się cały od parteru aż do stropu. Woda, przedostając się do rozpalonych murów syczała, a wśród tumanów kłębiącej się żółtej pary i dymu unosiły się wysokie u dołu szkarłatne promienie. Kilku strażaków stanęło na dachu sąsiedniego domu pana Rastoil i rozwalało dachówki i wiązanie długiemi pikami, chcąc uczynić przełom, zapolegający szerzeniu się ognia.
Macquart stał po przeciwnej stronie ulicy i patrzał z najwyższem zajęciem na palący się dom
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/678
Ta strona została skorygowana.