rzony dymem i czade, mledwie go żywego ztamtąd wydostano.
— Więc ksiądz Faujas?... Ach, jakże okrutną śmiercią zginął! — zawołała znów piękna pani Oktawia, wstrząsnąwszy się cała dreszczem przerażenia.
Całe towarzystwo zgrupowane na meblach państwa Rastoil, spojrzało po sobie, w świetle drgających w dymie płomieni. Doktór Porquier rozpoczął wykład, że śmierć w pożarze nie jest bynajmniej tak straszną jak ludzie wogóle przypuszczają.
— Przytomność traci się natychmiast — mówił spokojnie. — Przypuszczam, że jest to kwestya sekund a nie minut. Prawda, że trzeba brać pod uwagę, siłę i rozmiary pożaru.
Pan de Condamin liczył coś na palcach, wreszcie rzekł:
— Jeżeli pani Mouret jest u swoich rodziców, tak jak to ktoś utrzymuje, to w każdym razie, upiekło się ich czworo: ksiądz Faujas, jego matka, siostra i szwagier... Wcale ładnie!
W tejże chwili pani Rastoil szepnęła do męża:
— Mój drogi, oddaj mi zegarek... Jestem niespokojna. Ruszasz się bezustannie. Jeszcze gotów jesteś usiąść na moim zegarku.
Nagle głos jakiś zawołał, że wiatr pędzi płomienie w stronę podprefektury. Pan Péqueur des Saulaies skłonił się przed paniami i, przepraszając je, pobiegł, by się osobiście o tem przekonać a w razie potrzeby zorganizować pomoc odpowiednią.
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/681
Ta strona została skorygowana.