Pan Delangre chciał, by spróbowano jeszcze raz zajrzeć w głąb palącego się domu dla ratowania ofiar pożaru. Lecz kapitan ofuknął go brutalnie, mówiąc, że jeżeli chce, niech sam tam idzie, on jednak swoich ludzi nie pośle na śmierć niechybną bez żadnej korzyści dla ofiar, które dawno już żyć przestały. Twierdził, że nigdy jeszcze nie widział pożaru w tak niezwykle straszliwych warunkach. Chyba dyabli rozniecili ogień w tym domu, by gorzał tak na raz ze wszystkich stron i na wszystkich piętrach.
Mer, zebrawszy kilku ochotników, postanowił zajść z tyłu przez zaułek des Chevillottes, od strony ogrodu. Może tamtędy będzie można przystawić drabiny do okien.
— Jakieżby to było piękne, gdyby nie było takie smutne! — zawołała pani de Condamin, już znacznie spokojniejsza teraz.
Rzeczywiście pożar przedstawiał wspaniały widok. Snopy iskier strzelały jak race pod nad szerokie płomienie niebieskiej barwy. W głębi wypadłych okien migotały jaskrawo czerwone przepaście ognia a zewsząd powiewały i kłębiły się chmury żółtawego lub fioletowego dymu, strojącego w draperye zmieniający się co chwila obraz pożogi.
Panowie i panie, zagłębiwszy się w fotele, patrzyli na to widowisko, przechylając się, wyciągając głowy. Chwilami milkli, by znów wydać okrzyk podziwu, gdy gwałtowniejszy buchnął płomień
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/682
Ta strona została skorygowana.