i zakotłował, przysiadłszy w oparze, stłumiony strumieniem wody, kierowanej przez strażaków, zmieniających się przy pompie. Ulica wypełniona była ludzkiemi twarzami. Jasność pożaru padała na nie migotliwie, zmieniając się w tonach. Wrzawa tłumu wzrastała stopniowo, wartko biegnąc jak rozhukane fale potoku. Chwilami ludzie ci podobni byli do topielców. Żandarmi trzymali ich w odległości kilkunastu kroków od pompy, która dyszała rytmicznie, plując wodą wydobywającą się jakoby z gardzieli potwornej bestyi zakutej w pancerz żelazny.
— Proszę patrzeć na trzecie okno na drugiem piętrze! — zawołał pan Maffre, zachwycony swojem odkryciem. Doskonale widać palące się łóżko. Firanki są żółte. Płoną jak papier!
Pan Péqueur des Saulaies przybiegł kłusem ze strony podprefektury, by uspokoić znajomych. Nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Był to popłoch bez żadnej podstawy.
— Prawda, że płomyki gnane wiatrem kierowały się zlekka ku podprefekturze — mówił, stanąwszy przed paniami, lecz gasły w powietrzu. Można być zupełnie pewnym, że pożar nie rozszerzy się dalej.
— Czy wiadomo już, skutkiem czego dom się zapalił? — spytała pani de Cordamin.
Pan de Bourdeu utrzymywał, że dym ukazał się najpierw z okien kuchni. Pan Maffre zaś twierdził równie stanowczo, że pierwsze płomienie bu-
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/683
Ta strona została skorygowana.