Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/70

Ta strona została przepisana.

mu się, iż czuje pod stopami chłód cegieł. Z pod okna rzucił spojrzenie aa łóżko żelazne, skromnie, bez kotary ustawione wzdłuż ściany; usłane ono było tak starannie i obciągnięte białą kołdrą tak umiejętnie, iż zdawało się być wykute z białego kamienia. W drugim rogu pokoju połyskiwała politurowana komoda a w pośrodku stał niewielki stolik. Na sprzętach tych nie było żadnego najdrobniejszego przedmiotu, na ścianach nie wisiało nic — wszystko było sztywne, zimne, rażące pustką. Wielki krucyfiks z czarnego drzewa, rozkładał swe ramiona na ścianie po nad komodą, stanowiąc jedyną wyrazistą plamę wśród nikłych w ogóle tonów, wypełniających pokój. Dwa proste krzesełka dopełniały umeblowania, stojąc z osobna przed dwoma oknami.
— Proszę, niechaj pan zechce spojrzeć — rzekł ksiądz, oto w tym kącie sufitu woda przecieka.
Mouret nie śpieszył się z oglądaniem sufitu, nasycał się widokiem. Prawda, iż nie dostrzegał nic z onych rzeczy nadzwyczajnych, jakie obiecywał sobie tu ujrzeć, lecz w każdym razie pokój ten wydawał mu się bardzo odmienny od wszystkich pokojów, widzianych kiedykolwiek w życiu. Uznał, iż jest przesycony atmosferą kościelną. Znać było, iż człowiek, mogący mieszkać w podobnym pokoju, musi być odmiennym od innych ludzi, zapewne zdmuchuje świecę, gdy jest zmuszony zmieniać koszulę i uważałby za najwyższą nieskromność pozostawić niesprzątniętą bieliznę, odzież lub brzytwy.