Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

Przez chwilę panowało milczenie. Ksiądz nie odstępował od okna i zdawał się być zapatrzonym w kwieciste klomby w ogrodzie pana Rastoil. Ogród ów w stylu angielskim poprzecinany był krętemi uliczkami, wijącemi się wśród trawników, zdobnych klombami zielonych krzewów lub kwiatów. W głębi rosły wyniosłe drzewa, pod któremi był stół i krzesła rozmaitych kształtów. Mouret, zauważywszy, iż ksiądz patrzy w tamtą stronę, rzekł:
— Pan Rastoil jest bardzo bogaty. Łoży też niemało na utrzymanie swojego ogrodu. Poza temi wielkiemi drzewami jest nawet kaskada na której urządzenie wydał przynajmniej trzysta franków. W jego ogrodzie nie ma warzyw, lecz tylko same kwiaty. Był czas, że chciał wyciąć drzewa owocowe. Chciały tego zwłaszcza jego panie. Prawdziwie jednak byłaby to szkoda, bo grusze jego są prześliczna. Wreszcie, może robić zmiany o jakich tylko zamarzy; będąc tak bogatym jak on, można sobie na wszystko pozwalać.
Zamilkł, lecz widząc, że ksiądz nie ma zamiaru podtrzymywania rozmowy — spytał:
— Pan zapewne zna naszego sąsiada?... Pan Rastoil przechadza się codziennie po swoim ogrodzie od ósmej do dziewiątej godziny z rana. Jest otyły, dość nizki, łysy, bez zarostu a głowę ma okrągłą jak piłka. W pierwszych dniach sierpnia skończył lat sześdziesiąt. Od dwudziestu lat jest prezesem naszego trybunału cywilnego. Mó-