Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/77

Ta strona została przepisana.

wią, że jest dobrym człowiekiem. Ja u niego nie bywam i tylko przy spotkaniu mówimy sobie: „Dzień dobry” albo „dobry wieczór“, nie wdając się w rozmowę.
Znów zamilkł, spostrzegłszy kilka osób, wychodzących z domu sąsiada do ogrodu.
— Ach to dzisiaj wtorek — szepnął, zniżając głos a co wtorek bywa proszony obiad u pana Rastoil.
Ksiądz Faujas przechylił się nieco przez poręcz okna i patrzał na osoby, idące w głąb ogrodu, zatrzymał wreszcie oczy na dwóch młodych pannach, obok których szło dwóch duchownych.
— Czy pan zna te osoby — zapytał Mouret.
A gdy ksiądz Faujas, zamiast odpowiedzieć, spojrzał tylko ku niemu, poczuł się w obowiązku dać niektóre objaśnienia.
— Spotkaliśmy tych panów, gdy wchodzili w bramę domu pana Rastoil... Ten wysoki i młody, który idzie pomiędzy córkami pana Rastoil, to ksiądz Surin, sekretarz naszego biskupa. Opowiadano mi, że jest bardzo przyjemny i towarzyski. Latem grywa często w wolanta z temi pannami... A ten stary, idący nieco z tyłu za niemi, to nasz wielki wikary, ksiądz Fenil. Ten zarządza naszem seminaryum. To niebezpieczny człowiek, umie się on płaszczyć, gdy uznaje tego potrzebę, ale zarazem umie się i okoniem stawiać. Ostry jak brzytwa. Szkoda, że nie patrzy w tę stronę, chciałbym, abyś pan mógł zobaczyć jego