Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dzięki Bogu, że noc będzie pogodna — rzekł nakoniec — gdyż w przeciwnym razie, gdyby był wiatr, musielibyśmy iść na przechadzkę nad rzekę... Trzeba widzę, was nauczyć.
I chciał posłać Maurycego po wodę, z dużym kociołkiem. Ale ten, siedząc na trawie, zdjął buty i oglądał swoją nogę prawą.
— No, co się tam stało?
— Obtarłem sobie piętę... Inne trzewiki były wygodne, i w Reims taki byłem głupi, że wybrałem te, bo wyglądały elegancko.
Jan ukląkł i podniósł rękami nogę Maurycego, którą obracał ostrożnie, jak nogę dziecka, potrząsając głową.
— Wie pan co, to nie jest dobre... Uważaj pan. Żołnierz, którego nogi bolą, nic nie jest wart. Mój kapitan, we Włoszech, mawiał zawsze, że odnosi się zwycięztwa nogami.
Zaraz kazał Pache’owi przynieść wody. Rzeka płynęła o pięćdziesiąt metrów. Tymczasem Loubet rozpalił drwa w dole, jaki wykopał w ziemi, ustawił koło niego wielki kocioł, napełniony wodą, w którą wrzucił mięso artystycznie na patyczki pozatykane. Ogólne zadowolenie ogarnęło wszystkich na widok gotującego się wołu. Cała sekcya, swobodna, rozciągnęła się na trawie, około ognia, pełna czułych życzeń dla tego mięsa, które się gotowało; Loubet z powagą mieszał łyżką w kotle. Tak samo jak dzieci i dzicy, jedy-