miała się znajdować w Vitry-le-François, będzie miała czas dostać się do Verdun.
— Cóżto? czy mamy zdechnąć z głodu? — zapytał Chouteau, spostrzegając że o siódmej godzinie nie rozdawano jeszcze żywności.
Jan rozsądnie zrobił, rozkazawszy Loubetowi rozpalić ogień i postawić na nim kocioł pełen wody; a ponieważ nie było drzewa, musiał patrzeć przez palce, jak rozebrano płot jakiegoś ogrodu sąsiedniego. Gdy jednak rzekł, że trzeba ugotować ryżu ze słoniną, trzeba było się przyznać, że ryż i słonina została w błocie na drodze z Saint-Etienne. Chouteau kłamał bezczelnie, przysięgał że worek musiał się odwiązać od tornistra bez jego wiedzy.
— Jesteście świnie! — krzyknął Jan gniewny. — Rzucać żywność kiedy jest tylu głodnych!
To samo stało się z trzema bochenkami chleba, przytroczonemi do tornistrów; nie usłuchano go, deszcz je przemoczył tak, że rozmiękły, zrobiła się z nich istna papka, której nie można było do ust włożyć.
— Prześlicznie — powtarzał. — Mieliśmy wszystko a teraz nie mamy okruszyny nawet... Jesteście rzetelne świnie!
Wezwano sierżanta Sapina po rozkazy i wrócił z miną smutną uwiadomić swój pluton, że nie będzie rozdziału, że więc należy pożywić się tem, co każdy posiada. Mówiono, że konwój został na drodze z powodu niepogody. Co do bydła, musiało
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.