Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

— Poszukajmy i my. Zdaje mi się, że tam jest żarcie...
Zostawiono więc Maurycego na straży przy kotle z wodą gorącą, z rozkazem podtrzymywania ognia. Usiadł na płaszczu, z nogami rozzutetemi, żeby rana osychała. Zajmował go widok obozu, wszystkie sekcye myszkujące do koła, od chwili gdy nie oczekiwały już dystrybucyi. Widział to teraz, że niektórym sekcyom brakowało wszystkiego, podczas gdy inne żyły w ciągłej obfitości, stosownie do zapobiegliwości i zręczności kaprala i żołnierzy. Wśród zachwycającego ruchu, jaki go otaczał, wśród kozłów z bronią i namiotów, zauważył takie sekcye, które nawet nie miały czem ognia rozpalić, inne zrezygnowane, kładły się spać, inne natomiast zabierające się do jedzenia z wielkim apetytem.
Uderzał go także zupełny porządek artyleryi rezerwy, obozujący niedaleko, na szczycie wzgórza. Słońce przy zachodzie, ukazało się między dwoma chmurami i oblewało blaskiem działa, które kanonierzy już oczyścili z błota, jakie je pokryło podczas drogi.
W małym folwarku, do którego Loubet i jego koledzy dążyli, naczelnik ich brygady, generał Bourgain-Desfeuilles, zakwaterował się wygodnie. Znalazł tam jakie takie łóżko i zasiadł przy stole, na którym znajdował się omlet i kura pieczona, co go napełniało wybornym humorem; a że pułkownik de Vineuil znajdował się tam także