Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchajno, chłopcze, powiedziałeś mi wczoraj, że masz tam w mieście znajomych. Wyjednaj sobie od majora pozwolenie pojechania do Chêne na wozie, gdzie przepędzisz noc wygodnie w łóżku. Jutro, jeśli będziesz szedł lepiej, zabierzemy cię, przechodząc... No co? jakże?...
W samem nawet Falaise, wiosce przy której obozowano, Maurycy znalazł dawnego przyjaciela swego ojca, właściciela małego folwarczku, który właśnie odprowadzał swą córkę do Chêne, do ciotki; koń już czekał, zaprzężony do wózka.
Ale z majorem Bouroche zaraz z początku o mało rzeczy nie przybrały złego obrotu.
— Mam nogę obtartą, panie doktorze...
Nagle Bouroche, wstrząsając swą wielką głową, zaczerwienił się:
— Ja nie jestem pan doktór... Kto mi u dyabła przysłał tutaj takiego osła?
A gdy Maurycy zmięszany jąkał wymówkę — zawołał:
— Jestem majorem, czy słyszysz, ośle?
I spostrzegając się z kim miał do czynienia, widocznie zawstydził się, gdyż jeszcze bardziej się uniósł.
— Twoja noga, piękna historya!... Tak, tak, pozwalam. Siądź sobie na wóz, na balon, gdzie chcesz. Dość mamy łazęgów i wygodnisiów!
Gdy Jan dopomógł Maurycemu do wdrapania się na wózek, ten zwrócił się do pierwszego z podziękowaniem; i obaj rzucili się sobie w ramiona,