Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

którego artylerya, jak oto widzisz, wyrusza w tej chwili do Besace... Tym razem z pewnością przyjdzie do bitwy!
Umilkł. Przypatrywał się także oknu oświeconemu u notaryusza, poczem rzekł półgłosem, w zamyśleniu:
— Hm! o czem oni ze sobą mówią?... W każdym razie wygląda to dość głupio, cofać się o godzinie szóstej wieczorem przed groźbą niebezpieczeństwa, a o północy iść znowu ku niemu, kiedy w ogólności położenie jest takie same.
Maurycy słuchał ciągle turkotu dział, dochodzącego z dołu, z czarnego miasteczka, tego stuku nieprzerwanego fali ludzkiej płynącej ku Meuzie, ku strasznej niewiadomości jutra. A na firance mieszczańskiej okna widział przesuwający się regularnie cień cesarza, chodzenie tam i z powrotem tego chorego, którego bezsenność męczyła, kazała mu się poruszać mimo cierpień, z uchem napełnionem wrzawą koni i ludzi, których pozwalał wysyłać na śmierć. Tak więc kilka godzin starczyło na to, by klęska została postanowioną i przyjętą. O czem w istocie mogli ze sobą mówić ten casarz i ten marszałek, obaj świadomi pogromu, ku któremu szli, przekonani wieczorem o klęsce wśród okropnych warunków, w jakich armia miała się znaleźć, nie mogąc rano inaczej postąpić, choć niebezpieczeństwo zwiększało się z każdą godziną. Plan generała Palikao, piorunujący pochód na Montmédy, zbyt nie-