kryte w Quatre-Champs, zanurzone w mgle gęstej, w której zdawały się tonąć dachy wioski. Jan, patrząc na drogę wspinającą się pod górę, wyraźnie dostrzegł kabryolet pędzący szybko po gościńcu kamienistym, po którym płynęła woda.
Był to Maurycy, który nakoniec ze wzgórza, na skręcie drogi spostrzegł korpus 7-y. Jechał już od dwóch godzin, zbłądziwszy wskutek złych informacyj jakiegoś wieśniaka, trochę przez niechęć złośliwą swego przewodnika, który ze strachu przed prusakami dostawał gorączki. Zaledwie zbliżył się do folwarku, zeskoczył z wózka i pobiegł do swego pułku.
Jan zdziwiony, zawołał:
— Jakto, to ty? I po co? przecież mieliśmy cię zabrać ze sobą!
Maurycy machnął ręką z gniewem i zawołał:
— A tak... już tam nie pójdziemy, pójdziemy naprzód po to, żeby dyabli wszystko wzięli!
— Ha trudno! — odrzekł Jan, blednąc po krótkiem milczeniu — przynajmniej razem już zginiemy.
I rzucili się sobie w ramiona. Wśród nieustannego deszczu prosty żołnierz zajął swe miejsce w szeregu, podczas gdy kapral, dając przykład stał bez skargi pod ulewą.
Ale nowina obiegała teraz po szeregach. Nie cofano się już do Paryża, maszerowano znowu ku Meuzie. Adjutant marszałka nadjechał przywożąc rozkaz siódmemu korpusowi, żeby sta-
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.