przypomniał się cień cesarza, włóczący się sylwetką ponurą na firankach staruszki, pani Desroches. Ach! ta armia rozpaczy, ta armia straceńców, którą wiedziono na zgubę pewną, dla uratowania dynastyi! Idź, idź, nie oglądając się za siebie, wśród deszczu, wśród błota, na zgubę ostateczną!
— Niech dyabli wezmą! — zawołał nazajutrz Chouteau, budząc się złamany i zziębnięty pod namiotem — chętniebym zjadł rosołu z kawałkiem mięsa.
W Boult-aux-Bois, gdzie obozowano, wieczorem rozdano tylko trochę kartofli, gdyż intendentura była coraz bardziej zmięszana i zdeorganizowana przez marsze i kontrmarsze nieustanne, i nie zdołała nigdy przybyć na umówione miejsce. W tym stanie rzeczy, głód groził armii.
Loubet, wyciągając się, mruknął rozpaczliwie:
— Tak! tak! wszystko dyabli biorą!
Sekcya była niezadowolona, chmurna. Kiedy nie było co jeść, wojsko marniało, a przytem ten deszcz nieustanny, to błoto, w którem spoczywano!
Chouteau, widząc, że Pache, odmówiwszy swe modlitwy poranne, zrobił znak krzyża, zawołał z gniewem: