Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

po drzewo, a który bezczelnie oparł się temu, mówiąc, że to nie jego kolej. Odkąd wszystko szło coraz gorzej, niekarność się wzmagała, zwierzchnicy nie śmieli nikomu słówka pisnąć. I Jan w swym spokoju zrozumiał, że nie chcąc wywołać otwartego rokoszu, musi na bok odłożyć swą władzę kapralską. Stał się więc dobrym towarzyszem swych żołnierzy, którym jego doświadczenie oddawało ważne usługi. Jeżeli jego sekcya nie była dobrze żywiona, to przynajmniej nie cierpiała takiego jak inne głodu. Ale żal mu było nadewszystko Maurycego. Widział jak słabnie, patrzył nań z niepokojem i pytał się, jakim sposobem ten chłopiec delikatny będzie mógł znieść to wszystko?
Kiedy Jan usłyszał, że Maurycy się skarży na to, że niema chleba wstał, zniknął na chwilę i przeszukawszy swój tornister, wrócił, a wciskając mu w rękę suchar, rzekł:
— Masz, schowaj to, nie mam dla wszystkich.
— A ty? — zapytał młody człowiek ze wzruszeniem.
— O! nie bój się o mnie... mam jeszcze dwa.
W istocie schował on starannie trzy suchary, na wypadek gdyby przyszło do bitwy, wiedząc że głód wtedy nadzwyczaj dokucza.
Przytem dopiero co zjadł jeden kartofel. To mu wystarcza. A co będzie później, zobaczymy.
Około godziny dziesiątej korpus siódmy znowu wyruszył. Pierwotnie marszałek miał zamiar