Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

po obu stronach drogi dymiły się, kobiety, łkając głośno, podnosiły swe dzieci i wyciągały je do żołnierzy, jak gdyby chciały, by je zabrali. Nie było tu ani kęska chleba, ani jednego kartofla... Potem, zamiast iść dalej drogą do Buzancy, pułk 106 skręcił na lewo ku Authe, i żołnierze, widząc z drugiej strony płaszczyzny, na wzgórzu, Belleville, które wczoraj przechodzili, przekonani byli, że się znów wracają.
— Do wszystkich dyabłów! — mruknął Chouteau, czy oni nas mają za frygi?
A Loubet dodał:
— Ba! tacy to i generałowie. Bawią się w ciuciu-babkę. Widać że nie dbają wiele o nasze nogi.
Wszyscy byli rozgniewani. W ten sposób ludzi się nie męczy dla prostej przyjemności spaceru. Szli kolumną, przez płaszczyznę nagą, między szerokiemi bruzdami, po obu stronach drogi, tak że w środku swobodnie przebiegali oficerowie; ale nie było to już to samo, co wtedy w Szampanii, nie był to marsz rozweselony żartami, z nadzieją wyprzedzenia prusaków i ich pobicia; teraz milczący, zagniewani, powłóczyli nogami, z karabinem, który im gniótł ramiona, złorzecząc tornistrom, które im ciężyły, nie wierzący swoim wodzom, poddając się takiej rozpaczy, iż szli już tylko naprzód jak bydło, pod groźbą bata. Nieszczęśliwa armia zaczynała wstępować na swą Kalwaryę.