Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

dano surowe rozkazy straży tylnej, i nie było już maruderów, gdyż powszechne było przekonanie, że prusacy szli za korpusem i zabierają wszystko. Piechota ich zbliżała się w gwałtownym marszu, robiła po czternaście kilometrów na dzień, podczas gdy pułki francuzkie, zmęczone, sparaliżowane, dreptały w jednem miejscu.
W Authe niebo się rozjaśniło, i Maurycy, który się według słońca oryentował, zauważył, że zamiast posuwać ku Chêne, o trzy mile od tego miejsca, skręcono i ruszono prosto na wschód. Była godzina druga, upał nieznośny, który dokuczał teraz po dwudniowem dygotaniu pod deszczem. Droga, tworząc wielkie półkola, wiła się przez płaszczyznę pustą. Nie było widać ani jednego domu, ani jednej żywej dnszy; od czasu do czasu tylko mały i smutny lasek szarzejący wśród melancholicznej ziemi nagiej. Ponure milczenie tej pustki oddziaływało na żołnierzy, którzy wlekli się z głową spuszczoną, zlani potem. Nakoniec ukazało się Saint-Pierremont, kilka domów pustych na wzgórzu. Ominięto jednak wieś i Maurycy zauważył, że skręcono zaraz na lewo, kierując się na północ ku Besace. Teraz zrozumiał ten ruch; szło o dostanie się do Mouzon przed prusakami. Ale czy to się uda z wojskiem tak zmęczonem i tak zdemoralizowanem? W Saint-Pierremont ukazali się znowu trzej ułani, w oddali, na skręcie drogi idącej z Buzancy, i gdy straż tylna opuszczała wieś, zdemaskowano bate-