Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

stronie spadzistość się wznosi, naga, poszarpana; z prawej lasek łagodnie zniża się po pochyłości. Słońce świeciło i było niezmiernie gorąco w tej ciasnej dolinie, pustej i smutnej. Od wioski Berlière rozsiadłej na górze wysokiej i ponurej, nie ma już nigdzie mieszkań ludzkich, ani żywej duszy, ani jednego bydlęcia pasącego się na łąkach. I żołnierze, znużeni i głodni wczoraj, nie odpocząwszy sobie prawie wcale i znów nic nie jedząc, wlekli się zniechęceni, szarpani milczącym gniewem.
Nagle, gdy się zatrzymano na brzegu drogi, usłyszano huk działa od strony prawej. Huk był tak czysty, wyraźny, że bitwa nie musiała się toczyć dalej niż o dwie mile. Wrażenie na tych ludzi znużonych odwrotem, zdenerwowanych przez oczekiwanie, było nadzwyczajne. Wszyscy zerwali się na równe nogi, rozgorączkowani, zaponinając o znużeniu: dla czego nie idziemy? chcieli się bić, walczyć, a nie uciekać ciągle niewiadomo dokąd i dla czego.
Właśnie generał Burgain-Desfeuilles wszedł na małe wzgórze na prawo z pułkownikiem de Vineuil, dla rozpoznania pozycyi. Widać ich było wysoko, między zaroślami, z lornetami wyrychtowanemi; zaraz potem wysłali adjutanta, który był przy nich, żeby sprowadził wolnych strzelców, jeżeli jeszcze byli; kilku ludzi, Jan Maurycy i inni poszli z tymi ostatnimi, na wypadek gdyby czego było potrzeba.