Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

derstwa swej godności monarszej, swych stu gwardzistów, powozów, koni, kuchni, furgonów, całego przepychu swego płaszcza dworskiego, posianego pszczołami, zmiatającego krew i błoto na wielkich gościńcach pogromu!
Dwa granaty jeden po drugim padły. Porucznikowi Rochas zerwał odłamek skorupy czapkę z głowy. Szeregi się ścisnęły, był to ruch mimowolny, nagła fala, której ruch rozlał się daleko. Głosy ucichły a Lapoulle tylko wrzeszczał, by szli naprzód. Jeszcze jedna chwila, a byłaby się może straszna katastrofa poczęła, powszechna rozsypka, któraby zgniotła tych ludzi w głębi wąwozu, w straszliwem zamięszaniu.
— Dzieci, dzieci! trochę cierpliwości... wysłałem zobaczyć co się tam stało... już idziemy.
Ale stano jeszcze ciągle, a chwile stawały się wiekami. Jan wziął Maurycego za rękę, i z zimną krwią mówił mu do ucha, że gdyby koledzy poczęli uciekać, to oni obaj skoczą na lewo, ażeby się wdrapać między drzewa, z drugiej strony rzeki. Począł szukać oczami wolnych strzelców, chcąc ich zapytać o drogę, ale powiedziano mu, że zniknęli w czasie przejścia przez Raucourt. Nagle poruszono się, skręcono w bok i usunięto się z pod ognia bateryj niemieckich. Później dowiedziano się, że wśród zamętu tego dnia nieszczęsnego, dywidya Bonnemain i cztery pułki kirasyerów przecięły i zatrzymały korpus siódmy.