jeść chce... Przecież do wszystkich dyabłów wujaszek chyba da nam chleba!
I poprowadził swego przyjaciela. Folwarczek ojca Fouchard znajdował się przy wylocie wąwozu Haraucourt, niedaleko płaskowzgórza, na którem ustawiła się artylerya rezerwy. Był to nizki dom, z dość rozległem obejściem, stodołą, oborą i stajnią; z drugiej strony drogi, w samej wozowni, wieśniak urządził szlachtuz, gdzie sam bił bydlęta, by mięso z nich rozwozić na swym wózku po okolicy.
Maurycy, zbliżając się, zdziwił się mocno, nie widząc żadnego światła.
— A! stary sknera, zamknął się i nie będzie chciał nam otworzyć.
Nagle zwróciło jego uwagę nowe widowisko na drodze. Przed folwarkiem kręciło się kilkunastu żołnierzy, maruderów, zapewne zgłodniałych, poszukujących żywności na los szczęścia. Z pooczątku wołali, potem stukali, a teraz widząc dom ciemny i milczący, walili we drzwi kolbami, chcąc je wyważyć. Jakiś gruby głos rozkazywał:
— Do wszystkich dyabłów, dalej! rozwalić trzeba całą chałupę, kiedy nikogo w niej nie ma.
Nagle usunęła się zasuwa od dymnika w śpichrzu i ukazał się wysoki starzec w bluzie, z gołą głową, trzymając w jednej ręce świecę, w drugiej strzelbę. Pod szczecinowatemi włosami białemi, twarz się rysowała wyraźnie, poorana zmarszczkami, nos ogromny, oczy duże i spłowiałe.
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.